UCIECZKA
I POWRÓT
Nie
wiedziałam, jak długo byłam nieprzytomna. Czułam jedynie straszny ból,
uciskający moją głowę. Mój umysł pękał od lawiny pytań. Gdzie jestem? Co się
stało? Gdzie drużyna i pani Michiko? Czy mnie szukają? Co ze mną zrobią?
Najgorsze było to, że byłam zdana jedynie
na siebie. Gdybym tylko miała pewność, że mistrz Itari mnie odnajdzie, nie
odczuwałabym jednocześnie strachu i paniki.
Opanuj się, Kushina, pomyślałam i odważyłam
się otworzyć oczy.
Leżałam w ciemnym pomieszczeniu, na
twardym, zimnym, kamiennym bloku. Ręce i nogi miałam związane grubym,
włókiennym sznurem, nieprzyjemnie wbijającym się w skórę. Jednak, mimo to,
byłam twarda, a przynajmniej starałam się być.
Nagle moje oczy oślepił jasny, złoty
płomień, który dostrzegłam z końca pomieszczenia. Światło przybliżało się coraz
bardziej, a wraz z nim trzy wysokie, dobrze zbudowane, męskie cienie. W blasku dane
mi było zobaczyć ochraniacze na ich czołach – kolejni ninja z Takigakure.
Westchnęłam głęboko, znów zamknęłam oczy i
zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie.
– To nie ona – mruknął shinobi, który
trzymał świecę.
– Jak to „nie ona”? – oburzył się inny o
charakterystycznym, basowym tonie.
– To powinna być ona – zaczął tłumaczyć się
trzeci.
Nagle poczułam lekkie pociągnięcie za
włosy. Ninja ze świecą wyrwał znienacka jeden kosmyk moich włosów. Poczułam
lekki ból, jednak nie wydałam z siebie żadnej oznaki życia. Zagryzłam wargi,
starając się oddychać powoli i równomiernie.
– Popatrzcie sobie. Ten kosmyk jest
czerwony – pokazał im. – Możecie mi przypomnieć, czy ktokolwiek z klanu Shimada
ma takie włosy?
– Ale… szefie, przecież…
Nagle usłyszałam głośny huk. Mogłam się
jedynie domyślać, że wściekły shinobi rzucił świecą o podłogę.
– Czy ja ci wyglądam na idiotę? – zapytał,
unosząc się coraz bardziej. Jego dotychczas spokojny ton przeistaczał się pełen
nienawiści i złości krzyk.
– To co teraz? – zapytał trzeci. – Mamy ją
odstawić stamtąd, skąd ją uprowadziliśmy?
– Pewnie, że nie! – krzyknął szef. –
Cholera jasna, czy wy sobie zdajecie sprawę z powagi sytuacji?
– Oczywiście, ale…
– Wiecie, na czym polega mój plan – zaczął
wściekły shinobi, uspokajając się trochę.
– Wiemy – przytaknął ostatni. – Chcesz posiąść moc klanu Shimada, ale musisz
do tego posiadać jakiegoś członka rodu…
– Właśnie – odparł szefujący ninja. – Ich
moc jest mi bardzo potrzebna. Ale, niestety, Shimada Michiko jest ostatnią
członkinią tego klanu. I teraz nie możemy sobie pozwolić na takie błędy!
Mężczyzna miał jakąś niebezpieczną, chorą
ideę. Szczerze mówiąc, sam w sobie mnie już przerażał, a nawet na niego nie
patrzyłam. Musiałam, jak najszybciej się stąd wyrwać.
– Cóż, ale… mogę powiedzieć, że ten wasz
błąd wzbogacił mnie – powiedział nagle.
– Jak to, szefie? – zapytali.
–
Normalnie, moi drodzy – oznajmił. – Wymienimy tę dziewczynę na Michiko. Dlatego
mam dla was jeszcze jedno zadanie, tylko proszę, nie zepsujcie tego.
– Jakie to zadanie, szefie?
– Idźcie wyśledzić jej drużynę – mruknął. –
Chcę znać ich dokładną lokalizację.
– Tak jest – przytaknęli mu i cała trójka
wyszła z pomieszczenia.
Otworzyłam oczy i znów zaczęłam w ciemności
rozglądać się po pomieszczeniu. Wtem, mój wzrok natrafił na słabe, srebrne
światło, dobiegające z małego okienka. Może, gdybym się postarała, udało by mi
się przez nie wydostać na zewnątrz.
Próbowałam rękami dosięgnąć do kabury,
którą miałam na nodze, wyjąć z niej kunai i przeciąć zadające ból liny,
związane na moich rękach. Nie dałabym rady rozszarpać ich siłą, nie ważne, jak
bardzo bym się starała. Wyginałam się w tył, tworząc swoim ciałem niedokładny
okrąg. Niestety, mocne splecione sznury na nadgarstkach uniemożliwiały mi
otworzenie mojego poręcznego pokrowca na broń.
Byłam w impasie. Nie wiedziałam, co zrobić,
gdzie uciec, jak się stąd wydostać. Czułam, że na każde nurtujące mnie pytanie
odpowiadała niewiadoma. Myślałam, że to już koniec.
– Cholera – szepnęłam, zakrywając twarz czerwonymi
kosmykami.
Nagle otrząsnęłam się i zaczęłam się
wsłuchiwać w przesiąkniętą ciemnością ciszę, którą przerywały nierównomierne i
głębokie oddechy. Nie należały one jednak do mnie. Wtedy dostrzegłam jakieś
światełko nadziei w całej tej beznadziejnej sytuacji. Nie byłam sama w tym
pomieszczeniu – ktoś również przebywał tu ze mną, być może z tego samego
powodu, co ja, kto mógł mi pomóc w ucieczce.
– Kto tam jest? – zapytałam głośno, nie
wahając się, że ktokolwiek mnie usłyszy.
Nagle z cienia wyłoniła niska, drobniutka
postura, należąca do nieznajomej mi brązowowłosej dziewczyny, odzianą w podartą
koszulkę, która optycznie była na nią za duża oraz przetarte, granatowe
spodnie. Ręce, tak jak ja, również miała związane, jednak jej nogi były wolne
od włókiennego sznura. Patrzyła na mnie swoimi zmęczonymi, kruczymi oczami i a
kąciki jej ust uniosły się delikatnie w górę. Wtedy moją uwagę skupiło jej
ciało – słabe, wychudzone, pełne zaschłych ran i bolesnych zadrapań.
Kim była ta dziewczyna? Skąd pochodziła?
Jak się tu dostała? Ile tu przebywała? Miałam zamiar dowiedzieć się wszystkich
intrygujących mnie odpowiedzi na temat jej osoby.
– Ciszej, proszę – powiedziała cichutko. –
Nie wiedzą, że jeszcze żyję, a ty głośnym tonem możesz nas wydać.
Zmarszczyłam brew i usiadłam na kamiennym
bloku. Wbrew pozorom, bez pomocy moich kończyn zadanie to nie należało do
najłatwiejszych, ale po paru sekundach się udało.
– Kim jesteś? – palnęłam bez zastanowienia.
– Kim ja jestem? – powtórzyła, jakby to
pytanie ją zdziwiło. – Kim ty jesteś?
– Zapytałam pierwsza, tam teges – burknęłam
najciszej jak potrafiłam.
Dziewczyna westchnęła głęboko podeszła do
mnie. Stanęła naprzeciwko mnie, w odległości około dwóch i pół metra.
– Niech ci będzie – mruknęła. – Jestem Nami
Hono. Teraz ty.
– A skąd mam wiedzieć, że z nimi nie
spiskujesz? – zapytałam niepewnie.
– Zostałam porwana, tak samo, jak ty –
odparła. – Uprowadzili mnie, gdy byłam na misji.
– Ciebie też? – zdziwiłam się, zapominając
o ściszeniu tonu. Hono popatrzyła na mnie z wyrzutem. – Wybacz, zapomniałam,
tam teges – dodałam, szepcząc.
– Mogę wiedzieć, jak się nazywasz?
– Uzumaki Kushina, tam teges –
odpowiedziałam. – Dlaczego tu przebywasz? Jak długo? Skąd jesteś? – lawina
pytań sama wypłynęła ze mnie, niczym rwący strumień u stóp gór.
– Za dużo zadajesz pytań – stwierdziła
Hono. – Pochodzę z Sunagakure, jeśli chcesz wiedzieć. Złapali mnie… chyba ze
trzy miesiące temu, nie pamiętam dokładnie.
– Ale… o co im wszystkim chodzi? Po co im
Shimada Michiko? – zapytałam.
Dziewczyna znów westchnęła.
– Mój klan, w bardzo istotnym stopniu,
wpłynął na historię klanu Shimada – odrzekła Hono. – Moi krewni od zawsze byli
skłóceni z tym sensorycznym rodem z Takigakure. Jednak, parę lat temu, pomiędzy
panią Michiko, a moim ojcem doszło do ostatecznego rozejmu. Porwali mnie dla
przynęty, szantażu, by rodzina wyjawiła, gdzie przebywa Michiko.
Słowa uwięzły mi w gardle. Przebywała
tutaj trzy miesiące, miała rodzinę i nikt do tej pory jej nie odnalazł?
– Dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego cię nie
odnaleźli?
– Nie mam pojęcia – Hono wzruszyła
ramionami obojętnie. – Wiem tylko, że od tygodnia muszę udawać martwą. Od
pięciu długich dni nie miałam niczego w ustach, pomijając wodę, który przynoszą
tutaj co tydzień w metalowym wiadrze.
– Pomóż mi się stąd wydostać – palnęłam bez
zastanowienia, poważnym tonem.
Oczy Hono natychmiast się powiększyły.
Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, a na jej drobnej, bladej twarzy zaczęło
malować się przerażenie.
– Co? Chyba się przesłyszałam…
– Proszę, tam teges – zaczęłam. – Obiecuję,
że jeśli mi pomożesz, wraz z moim mistrzem odprowadzimy cię do domu po
skończonej misji…
– A skąd pewność, że cię szukają? –
zapytała, kompletnie nie wierząc w wypowiedziane przed chwilą moje słowa. –
Wiesz, ja też myślałam, że mnie szukają, a tak naprawdę mnie olali. Mieli i
pewnie po dziś dzień mają mnie gdzieś. Nawet się nie starali.
– Mój mistrz taki nie jest… W Konohagakure
wszyscy jesteśmy sobie lojalni i…
– A skąd niby możesz wiedzieć, skoro nawet
nie znasz życia? Ile masz lat? Dziesięć? Jedenaście? Ja mam piętnaście i już
się przekonałam, jak ciężkie jest to cholerne życie…
– Po prostu wiem, tam teges – przerwałam
jej gwałtownie. Miałam już dość słuchania jej zbędnego gadania. Hono musiała
się otrząsnąć i zacząć patrzeć racjonalnie na sytuację, w której tkwiłyśmy
obie. – Ja też nie wiedziałam, jacy oni są, dopóki się nie przekonałam na
własnej skórze…
– Skoro jesteś z Konohy, to oczywiste, że
powinni być dla ciebie mili i uprzejmi – burknęła.
– Ale ja nie jestem z Konohy, tam teges! –
uniosłam się. – W dodatku, jestem jinchuriki! I jak tu zabiegać o akceptację,
kiedy od początku ma się pod górę? Mój kraj został zrównany z ziemia, po wiosce
nie ma żadnych pozostałości, w Kraju Ognia znalazłam osoby, które myślą o mnie
ciepło i nie odtrącają mnie i do nich właśnie należy mój mistrz! Wiem, że mnie
odnajdzie!
Hono popatrzyła na mnie ze smutkiem i
skuliła głowę.
– Wybacz – powiedziała szczerym,
współczującym tonem pełnym skruchy. – Nie wiedziałam, że jesteś jinchuriki… i
że twój kraj… i wioska… Przepraszam.
– Nic się nie stało – odparłam. – To
drobiazg, naprawdę. Po prostu, ja wiem, że nas odnajdą. Tylko… sama nie dam
rady się stąd wydostać. Pomożesz mi?
–
Mogę pomóc, ale wciąż mam wątpliwości…
– Dobra, to ja wstanę, a ty spróbujesz wyjąć
z mojej kabury kunai i przetniesz linę na nadgarstkach, tam teges –
poinstruowałam dziewczynę.
Hono zmrużyła oczy, jakby się wahała i
spytała:
– A co, jeśli cię zranię? Przecież nie mam
oczu z tyłu, a poza tym jest cholernie ciemno…
– Przeżyję – mruknęłam.
Zeskoczyłam cichutko z kamiennego bloku i
odwróciłam się plecami do brązowowłosej. Wbrew tego, że była starsza ode mnie o
pięć lat, była wyższa o niecałe cztery, może pięć centymetrów. Ukucnęła i
związanymi rękami zaczęła ślepo wymacywać kabury, przypiętej do prawego uda. Po
kilku nie udanych próbach, które zajęły nam kilkanaście minut udało jej się,
odpięła pokrowiec i zaczęła zwinnymi ruchami związanych dłoni szukać
metalowego, chłodnego uchwytu od kunaia.
– Mam – oznajmiła i wyciągnęła broń.
– Teraz powoli i ostrożnie, najpierw musisz
odnaleźć moje ręce, tam teges – ostrzegłam.
– Przecież wiem – burknęła.
Jej dłonie, wraz z kunaiem, przesuwały się
wzdłuż mojego ciała, aż natrafiły na włókienne sznury, obwiązane wokół
nadgarstków. Zręcznie zmieniła kierunek broni tak, by ostrze mogło idealnie
wycelować w liny. Hono zaczęła je przecinać, jednak schodziło jej się to
dłużej, niż przewidywałam.
– Co tak długo, tam teges? – zapytałam
zniecierpliwona, z trudem powstrzymując się od głośnego tonu.
– To się nie chce przeciąć – odpowiedziała
szeptem. – O, poczekaj, jedna lina została przecięta. Teraz czas na kolejne.
– Wybacz, że poganiam, ale musimy zrobić to
jak najszybciej – odparłam poirytowanym już tonem.
– Zobaczymy, co ty powiesz, gdy będziesz mi
przecinała te sznury – burknęła, nie przestając ciąć.
Na kolejne dwie liny straciłyśmy około
piętnastu minut. Z moim niecierpliwym charakterem myślałam, że już sama je
rozerwę, ale Hono w porę się udało. Nareszcie wolna, spojrzałam na swoje ręce.
Widniały na nich intensywne sińce po włókiennych sznurach, półokrągłe
zadrapania oraz świeże rozcięcie na dłoni, z którego powoli sączyła się krew.
Pomimo tego, że nic nie poczułam, dziewczyna mnie zraniła kunaiem. Nie powiem –
szczypało jak cholera, jednak teraz nie mogłam sobie pozwolić na chwilę
słabości.
Chwyciłam broń z rąk Hono i zaczęłam
przecinać liny, okalające jej obolałe, blade nadgarstki. Szło mi sprawniej niż
jej, może dlatego, że moje ręce nie były już obezwładnione. Po kilku minutach
sznury puściły, a moim oczom ukazały się dłonie brązowowłosej. Jednakże, były
one w o wiele gorszym stanie, niż moje – przekrwione sińce na kształt grubych
kajdan, trzy otwarte rany z skrzepniętą krwią oraz pozbawione jakiejkolwiek
siły, zmizerniałe palce, drżące w ciemności.
W końcu, Hono siedziała tu dłużej ode mnie.
– Co tak patrzysz? – zapytała.
– Twoje ręce… to cię nie boli, tam teges? –
odpowiedziałam pytaniem.
– Nie mogę zważać na ból, jeśli przeszkadza
mi on w osiągnięciu wyznaczonego przeze mnie celu – burknęła. – A tak na
marginesie, strasznie piecze i szczypie, a w brzuchu mam kompletną pustkę.
W czasie, gdy odcinałam sobie sznury na
nogach, popatrzyłam na nią ze współczuciem. Jednak szybko się opanowałam,
zerwałam liny, wbijające mi się w kostki i wstałam, pełna nadziei.
– Dobra, to teraz przez okno – zachęciłam i
ruszyłam w kierunku światła księżyca.
– Jesteś pewna, że się zmieścimy?
– Musimy zaryzykować i sprawdzić –
odparłam, wzruszając ramionami.
Czym prędzej podbiegłyśmy do okienka i
wzrokiem wymierzyłyśmy jego wymiary. Gdybym wciągnęła brzuch i przeszła bokiem,
wydostałabym się na zewnątrz i byłabym wolna. Hono zmieściłaby się bez żadnych
problemów, przynajmniej tak mi się wydawało.
– Dobra, Kushina, ale jak teraz otworzymy
to okno? – zapytała.
Wdrapałam się na kamienny parapet i
zaczęłam dokładnie je oglądać. I tu zaczynały się schody, bowiem nie
wiedziałam, jak otworzyć to okno. Ba, ja nawet nie miałam pojęcia, jak
chociażby je uchylić, by dawało trochę świeżego powietrza. Jednak nie mogłyśmy
tak łatwo zrezygnować – nie teraz, gdy już byłyśmy w połowie drogi do wolności.
Nagle Hono skomentowała moją bezradność,
dotyczącą zamkniętego okna i osunęła się na ziemię.
– Cóż, nie wyjdziemy stąd…
W ciemnych oczach dziewczyny pojawiły się
drobne, przesiąknięte żalem łzy. Nie mogłam pozwolić, by cała w niej wola
ucieczki się wypaliła.
– Nie poddawaj się do samego końca, tam
teges – mruknęłam, uśmiechając się szeroko i chwyciłam za kunai.
– Co masz na myśli? – zapytała, ocierając
łzy i podnosząc się gwałtownie z ziemi na wspartych, lekko drżących dłoniach.
– Ano to, że wprawdzie zrobimy hałas,
wyłamując szybę kunaiem, ale jak szybko zwiejemy, to nas nie odnajdą, tam
teges.
– Nie jestem przekonana…
– A masz lepszy pomysł? – zapytałam,
marszcząc brew.
Wtem, twarz Hono się ożywiła, w jej oczach
malował się genialny wręcz pomysł, który nie mógł się nie udać, a ponury wyraz
twarzy zaczął przeistaczać się w delikatny, pełen zadowolenia uśmiech.
Dziewczyna zaczęła kiwać głową.
– Ty chyba nie wiesz, czym specjalizuje
się klan Nami, prawda? – zapytała. Potrząsnęłam przecząco głową. – Cóż, naszą
specjalnością jest lewitacja z wykorzystaniem naszej chakry… Jest tylko pewien
problem…
– Jaki, Hono?
– Ja dopiero zaczęłam się jej uczyć, a
skoro przez trzy miesiące nie miałam jak ćwiczyć, to może się nie udać –
wytłumaczyła.
– Nie poddawaj się do samego końca –
powtórzyłam. – Wierzę w ciebie, dziewczyno.
Hono złożyła ręce w kilka pieczęci i
stanęła w idealnym bezruchu, niczym posąg. Wtem jej dłonie zaświeciły lekką,
niebieską poświatą, podobnie jak okno, które znienacka zaczęło powoli wylatywać
z kamiennych ram. Byłam pod wrażeniem mocy, jaką operowała, jednak błękitne
światło chakry zaczęło natychmiastowo znikać. Dziewczyna była wyczerpana – nie
miała już ani siły, ani mocy, by wykonać swoją technikę.
Nagle wpadłam na pewien pomysł. Podeszłam
do zaciskającej wargi z wysiłku Hono i otuliłam jej pieczęć swoimi dłońmi.
Nasze ręce znów zaświeciły się, jednak teraz blask energii, jaka się z nich
wydobywała, był o wiele potężniejszy. Równie dobrze mógłby pokonać wszelaką
ciemność, panującą w pomieszczenu.
Okno zaczęło dolatywać spokojnie do
podłoża, gdy coś się stało. Obie, wraz z Hono, straciłyśmy nad nim kontrolę.
Popatrzyłam na nią pytającym wzorkiem, a 0na wzięła gigantyczny haust powietrza
i wypuściła go szybko.
– Tylko, że… nie mam pojęcia, jak hamować
lewitację – mruknęła.
– Co? – zapytałam przerażona, zabierając
przez przypadek dłonie.
Okno upadło z hukiem i roztrzaskało się na
kilkadziesiąt kawałeczków. Usłyszałyśmy kroki, dochodzące z zewnątrz, szybkie i
pełne wściekłości, kierujące się do ciemnego więzienia, w którym siedziałyśmy.
– Co się stało? – zagrzmiał głos
szefującego ninja i zaczął dobijać się do naszego pomieszczenia.
Pociągnęłam Hono za rękę, obie wdrapałyśmy
się na parapet i zaczęłyśmy przeciskać przez okno. Wtem drzwi otworzyły się z
hukiem od zewnątrz, a do pokoju wparowała postura szefa.
– Na co, do cholery, czekacie? – krzyknął,
a za nim wbiegło około dziesięciu, uzbrojonych ninja. – Te gówniary uciekają,
łapcie je, już!
Szczęście, że okno było małe, bo żaden z
wrogich shinobich nie mógł się przez nie przecisnąć i musieli biec okrężną
drogą przez korytarze w budynku. Mnie również nie szło najlepiej, ale Hono,
która wydostała się jako pierwsza, pomogła mi, ciągnąć mnie z całej siły za
ręce.
Czym prędzej zaczęłyśmy biec, ile nam sił
nogach starczało. Las, w którym znajdowała się owa mosiężna kamienica, był
pełen rozłożystych drzew. Gdyby nie moja nowo poznana towarzyszka, pewnie już
dawno straciłabym orientację w terenie, jednak ona ciągnęła mnie za rękę, z
subtelnością i wdziękiem omijając wszystkie napotkane, chropowate konary.
Shinobi z Takigakure wprawdzie nas
doganiali, ale byłyśmy szybsze, na szczęście.
* * *
Po pół
godzinie biegu zgubiłyśmy ninja z Wioski Wodospadu. Kompletnie zmęczone i
wyprute z wszelkich sił, postanowiłyśmy się przespać w jednym z większych,
gęstych krzewów w owym lesie. Mógł nas bezpiecznie ukryć i dać nam wymarzony
odpoczynek. Jednak, nie zmierzałyśmy iść spać bez zastawienia jakichkolwiek pułapek
na wroga.
– Kushina! – krzyknął ktoś znienacka.
Wtem odwróciłam się gwałtownie na pięcie,
wyjęłam zwinnie kunai z kabury i ruszyłam do ataku. Dobrze, że mistrz Itari w
porę chwycił mnie za nadgarstek, to nic nikomu jeszcze nie zrobiłam.
– Auu – syknęłam z bólu.
Ciemnowłosy jonin natychmiast puścił moją
rękę i zaczął się jej bacznie przyglądać. Wtem, zza jego pleców wynurzyli się
Hideki, Kiroi i pani Michiko.
– Boże, Kushino, nic ci nie jest? – zapytał
z troską. – Co ci się sta… – głos mojego mistrza zamarł, gdy z krzewu wynurzyła
się Hono.
Michiko zaczęła przyglądać jej się z
zainteresowaniem, a także ze zdziwieniem. Jej wyraz twarzy momentalnie się
ożywił na widok pobladłej, wychudzonej dziewczyny.
– Ja cię pamiętam – powiedziała nagle
ciężarna kobieta. – Ty jesteś córką Nami Koichiego… Nami Hono…
Dziewczyna kiwnęła głową.
– Boże, jak my się o ciebie martwiliśmy,
młoda – zaczął mój mistrz. – Dziewczyno, musisz bardziej uważać.
– Spokojnie, mistrz, z pomocą Hono udało mi
się stąd wydostać, tam teges – odparłam.
Wzrok jonina przykuła brązowowłosa. Uśmiechnął
się do niej ciepło, tak jakby w ten sposób okazywał jej wdzięczność za pomoc,
którą mnie obdarzyła. Piętnastolatka zarumieniła się i schowała twarz we
włosach. Nie spodziewała się, że Itari po mnie przyjdzie i że będzie się o mnie
martwił. Dzięki temu, czułam, że zmieniłam jej światopogląd, że wszczepiłam w
nią nową dawkę nadziei.
Nagle Hono, nie wiedzieć czemu, zaczęła
się śmiać donośnie. Wszystkie zmartwienia, smutki, bark zaufania do ludzi,
które się w niej tliły, jakby wygasły i wyniosły się z jej duszy. Teraz
pozostawała w niej zwykła, piętnastoletnia dziewczyna, pełna radości, szczęścia
i nadziei.
– Dziękuję – powiedział Iatri.
– Nie ma za co – oznajmiła Hono zadowolonym
tonem. – To raczej ja powinnam podziękować jej.
– Może jest coś, co moglibyśmy zrobić dla
ciebie, Hono, w ramach wdzięczności? – zapytał mistrz.
– Chciałabym dokończyć z wami tę misję –
odparła bez jakiejkolwiek chwili zastanowienia. – A potem… moglibyście odstawić
mnie do Suny?
– Pewnie – stwierdził Itari. – Z
przyjemnością.
* * *
Do
Kraju Ziemi dotarliśmy w dwa kolejne dni. Nasza nowa towarzyszka, jako, że
posiadała najmniej chakry, była poobijana i wychudzona, była niesiona na plecach
naszego mistrza. Oczywiście, Hono chciała zaprotestować i iść o własnych
siłach, ale sumienie Itariego mu nie pozwoliło.
Na szczęście, nie natrafiliśmy już na
żadnych obcych ninja. Trasa była spokojna i wyjątkowo cicha, na szczęście. Gdy
już udało nam się bezpiecznie odstawić panią Michiko, całą i zdrową do domu,
ugościła nas na kilka godzin, poczęstowała obiadem i zapłaciła.
– Dziękuję bardzo – powiedziała. –
Wybaczcie, że przysporzyłam tyle kłopotów, zwłaszcza tobie, Kushino…
– Gdzie tam, nie ma za co przepraszać, tam
teges.
– Nie wiedziałam, że wciąż mnie ścigają… –
zaczęła. – Cóż, ale przynajmniej w Iwagakure jestem już bezpieczna.
– A co to za hałasy, Michiko? – dobiegł z
kuchni męski, basowy głos i w drzwiach od dużego pokoju gościnnego pojawił się
wysoki, uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna.
– Widzisz, Satoru, przyjęłam do siebie
gości – oznajmiła. Trochę mnie zdziwiło, że zwraca się do niego po imieniu, ale
natychmiast przypomniałam sobie, że jest on jej przybranym ojcem.
– Jesteśmy shinobi z Konohy, którzy
odprowadzili panią Michiko do domu – uściślił Itari, przełykając kawałek sushi.
Satoru roześmiał się głośno.
– Ach, trzeba było tak od razu – zawołał
donośnie. – Cóż, bardzo dziękuję, za doprowadzenie mojej kochanej Michiko całej
do domu. Mam nadzieję, że nie sprawiała wielkich problemów…
– Satoru! – oburzyła się Michiko, a ten
znów zaśmiał się głośno.
– Oj, kochana, przecież wiesz, że się tylko
tak z tobą droczę. Nie gniewaj się.
Brunetka wywróciła oczami i uśmiechnęła
się. Szczerze mówiąc, ciężko było każdemu z nas się nie uśmiechnąć, zwłaszcza
Hono, z ustami wypełnionymi po brzegi słodkimi dango.
* * *
Przekraczając
bramę Konohy czułam jednocześnie radość oraz smutek.
Wypełniłam wymarzoną misję rangi C,
wprawdzie potoczyła się inaczej, niż sobie wyobrażałam, ale mimo to, poradziłam
sobie i wyszłam z niej praktycznie bez szwanku. Jednak szkoda mi było opuszczać
panią Michiko i Hono, którą wspólnie odstawiliśmy do Suny. Okazało się, że
Kazekage, jej rodzicie oraz przyjaciele od trzech miesięcy wyrywali sobie włosy
z głowy i próbowali odnaleźć dziewczynę, jednak bez skutków, gdyż porywacze
zatarli po niej wszelkie ślady.
Wprawdzie Hono obiecała mi, że jeszcze
kiedyś odwiedzi Konohagakure i spotka się ze mną, ale i tak łza w oku się zakręciła.
– Czas rozstrzygnąć nasz zakład – zachichotał
chytrze Itari, zacierając złowieszczo ręce.
– Ten o twojej dziewczynie? – przypominał
sobie Kiroi.
– Dni, a raczej minuty twojego portfela są
policzone, młody – mistrz zaśmiał się złowieszczo.
Gdy tylko przekroczyliśmy bramę i
znaleźliśmy się już pomiędzy uliczkami Konohagakure, dostrzegliśmy, że pewna
kunoichi kierowała się w naszym kierunku.
Miała może z metr siedemdziesiąt wzrostu.
Była szczupłą, młodą dziewczyną z brązowymi, wycieniowanymi włosami i zadziorną
grzwyką, ubraną w standardową kamizelkę joninów, białą bluzkę z czarnymi
rękawami, sięgającymi do łokci oraz ciemne spodnie i wysokie, do kolan buty. W
jej oczy – morskich, niemalże granatowych, tliła się złość i wściekłość. Odznaczała
się również trójkątnym kształtem twarzy, ostrymi, nadającymi uroku, rysami oraz
fioletowymi, trójkątnymi zmamieniami na policzkach.
Z impetem podeszła do Itariego, zmrużyła go
wzorkiem i zamachnęła się, uderzając mojego mistrza w policzek. Ten upadł i
przeleciał z pięć metrów do boku. Dziewczyna znów do niego podeszła, tym razem
złapała go za kamizelkę i podniosła do góry.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, kretynie,
jak ja się o ciebie martwiłam, jak nie dawałeś ani mi, ani Hokage żadnego znaku
życia?! – wrzasnęła, stawiając obolałego Itariego na nogach.
– Hana… przepraszam… ja…– mówił, masując
się w policzek.
Dziewczyna nagle uścisnęła go mocno w pasie
i wtuliła się w jego ramiona.
– Nie było cię dwa tygodnie, nigdy więcej
mi tak nie rób, bo się nie pohamuję – zaszantażowała, uśmiechając się.
– To ona się hamowała? – zapytał Kiroi
zdziwiony.
– Gdybyś naprawdę widział moc płci
żeńskiej, to by cię to tak nie dziwiło, tam teges – odparłam. Jako Krwawa
Habanero wiedziałam, co mówiłam.
– Oj, coś mi się zdaje, że ty, bracie, to
jednak ten zakład przegrałeś – powiedział Hideki, a ja wybuchnęłam
niekontrolowanym śmiechem.
– A właśnie, Hana, mogłabyś przyprowadzić
swoją drużynę? – zapytał Itari. – Mój kochany praktykant Kiroi, postawi nam
dzisiaj ramen.
– Młody, taka rada – szepnęła do ucha
szatynowi Hana. – Nigdy nie zakładaj się z Itarim, jeśli jest zbyt pewien, co
zazwyczaj jest podejrzane i jeśli to on stawia ci zakład – dziewczyna zaśmiała
się. – No, ale to będzie nie fair w stosunku do Jirayi… On też ma drużynę
geninów, dopiero co wrócił z Kraju Deszczu, a my będziemy tak jeść ramen bez
niego?
– Słusznie, Hana, masz rację – przytaknął
mój mistrz. – Zrersztą, słyszałem, że wydał książkę, więc trzeba to uczcić.
Kiroi, szykuj swój portfel na kolejne cztery osoby.
– Mistrzu! – warknął szatyn, a ja i Hideki
zaczęliśmy się tarzać po ziemi ze śmiechu.
*~*~*
Matko,
jakie to długie. W Wordzie zajęło 11 stron i okołu 3600 słów.
Pisałam
to po trzeciej w nocy, nie nakryli mnie, bo moje rodzinne towarzystwo było zbyt
zajęte swoimi gośćmi, na szczęście.
Dziękuję
za wszystkie życzenia, naprawdę. Ech, uwierzcie, że naprawdę miło się robi
człowiekowi na sercu kiedy czyta wasze komentarze i życzenia :)
Mam
ochotę zaryć się pod ziemię, bo jutro mam trzy testy – z polskiego, z geografii
i poprawkowy z matmy. Czy ktoś mnie może zarazić? Heh, niestety nie…
Cóż,
czytając wasze komentarze do poprzedniej notki pomyślałam sobie, że zrobię wam taki
prezent na święta i dodam taki bonus z misji na farmie :D . Bądź co bądź,
również chciałabym to opisać. Co wy na to?
Poza
tym, komentujcie! Wszelkie uwagi, sugestie, prośby i błędy piszcie pod notką.
Pozdrawiam
gorące was, moje skarby
Isabel-chan.
No nawet nie zauważyłam że to było takie długie.. tak wciągnęło mnie czytanie^^ rozdział świetny nie wiem czemu nawet ja odczułam trochę strachu kiedy czytałam o ich ucieczce .Mam nadzieje że szybko będzie rozdział o farmie :D (świnki szykujcie się). No nic życzę powodzenia na testach (mam nadzieje że wyjdą jak najlepiej) i życzę dużo weny pozdrowienia :*
OdpowiedzUsuńNo Kochana... zarąbisty rozdział, dałabym i inne określenie, a i tak nie oddałoby to zamierzonego zachwytu ;D
OdpowiedzUsuńNaprawdę genialnie się naprodukowałaś w tej notce, emocje towarzyszyły na każdym kroku ;D
Ale pewne niedociągnięcia mnie nurtowały przez cały długi rozdział, to dlaczego rozwinęłaś wątek o ciąży Michiko, a potem cisza, albo Hono wiedziała o Jinchurikim jako Kushinie i nic nie mówiła, czy ci ninja co w jedną stronę atakowali, a w drugą nie? :P ale rozumiem, opko by było już jak tasiemiec ;D
Ale kurczę przez chwlę myślałam, że Hana dała Itariemu z liścia, a potem powie 'koniec z nami', a Kiroi wygra zakład xD ale i tak lepiej się skończyło ;D nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;D Z góry dzięki za bonnusa, jesteś boska ;*;D Życzę Giga weny ;) Pozdrawiam ;*
Świetny chapek! Kushina dała radę uhh no i teraz ramen z Minato xD. A co do misji na farmie - jestem jak najbardziej za !
OdpowiedzUsuńSorki za krótkie komy, ale pisze z telefonu. Strasznie nie lubię tego robić -.-
Pozdrawiam i cierpliwie czekam na next ;)!
Przeczytałam na wydechu więc nie zauważyłam że to takie długie było xD Misja na farmie weeeeeee umrę ze śmiechu byle przed 21.12 xD Ramen z Minato się szykuje *_*
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać next!
Jak dla mnie Twoje rozdziały mogłyby być jeszcze o wieeele dłuższe, nie narzekałabym na pewno. Ale ja uwielbiam Itariego!! Właśnie ja też nie mogę się doczekać notki o farmie. SUPER!!!
OdpowiedzUsuńW końcu udało mi się przeczytać cały blog! :D No i powiem ci że jest świetnie ;) Dobrze, że podałaś swój blog na moim blogu :D Czekam na więcej i dodaje do obserwowanych. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńNajlepszy zakład. A kobiety shinobi to ostre babki. Zazwyczaj.
OdpowiedzUsuńNo, kochana.. Jestem pod wrażeniem twojej wyobraźni^^ Naprawdę? Sama to piszesz? Jeśli tak, to wiedz, że od dzisiaj jestem twoją wielką fanką.
OdpowiedzUsuńAch, ta Kushina ma temperament..
"Gdybyś naprawdę widział moc płci żeńskiej, to by cię to tak nie dziwiło, tam teges" - mocne słowa. I zastosowane w praktyce^^
A tak wogóle, to powrotu do zdrowia^^ Życzę ci wielkiej weny na następny rozdział^^
Co do mojego bloga, to jutro ukazuje się nowy rozdział, zatytuowany:
ROZDZIAŁ VIII: " NAJLEPSZEGO, TENONE! "
Bonusa mi się nie chce pisać, dlatego postaram się napisać jeszcze jeden rozdział^^
Jeszcze raz: szybkiego powrotu do zdrowia, kochana! Czekam na next z niecierpliwością!
Twoja najwierniejsza fanka,
Tenone - chan^^
No więc nadrobiłam zaległości...To znaczy przeczytałam wszystko od pierwszego rozdziału i od dziś zaglądam tu codziennie za nową notką.
OdpowiedzUsuńHy, hy :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, zakład został rozstrzygnięty. A ta Hana jeszcze bardziej wkopała tego bliźniaka. No niewybaczalne xD
super sobie Kushina poradziła na misji :D
OdpowiedzUsuńNareszcie spotka się z Minato! :3
OdpowiedzUsuń